W ostatchnich dniach dopisuje mi szczęście. Na przełomie krótniego okresu czasu wygrałam w dwóch konkursach. Nie spodziewałam się tego, więc byłam mile zaskoczona, gdy otrzymałam odpowiedz zwrotną o zwycięstwie. Szczególnie cieszy fakt, iż wcześniej chiałam te rzeczy i nie musiałam długo czekać żeby moje zamiary same się zrealizowały :)
Pierwsza z nich to pamiętna piłka z Euro 2012. Już widzę jak dopełnia wystrój mojego pokoju, przypominając jednocześnie o piłkarskich rozgrywkach i drużynie, której kibicowałam :)
Kolejna rzecz, to nowa płyta jednego z moich ulubionych wokalistów - Chrisa Browna. Lubię jego twórczość już od samego początku, gdy po raz pierwszy usłyszałam i zobaczyłam jego teledysk. Urzekł mnie nie tylko swoim głosem, ale również tańcem i całą osobą. Płyta Fortune z każdym przesłuchaniem zyskuje, jednak najbardziej przypadły mi do gusty 3 piosenki : Don't wake me up, Turn up the music i Bassline :)
Do moich urodzin zostało już zaledwie kilka dni, więc mam nadzieję, że wszystko wypali i będzie to niesamowity wieczór. Chociaż pod tym względem spotykają mnie małe rozczarowania, oby dopisało szczęście :)
Nie spodziewałam się, że w tak szybkim czasie spełni się
jedno z moich największych marzeń. Nie mogłam w to uwierzyć niemal do ostatniej
chwili, dopóki wraz z siostrą nie wsiadłam najpierw do pociągu, później
autobusu i kolejnego, jadącego do Francji przez Niemcy :) Chociaż wiedziałam o tym wyjeździe od
kilku miesięcy, to niczym mała dziewczynka odliczałam upływające dni do
odjazdu, czując coraz większe podekscytowanie. Odkąd sięgam pamięcią pragnęłam
znaleźć się w tym cudownym kraju, przemieszczać się charakterystycznymi uliczkami i
kamieniczkami oraz odkrywać najważniejsze zabytki i zakątki, posiadające swój własny urok. Jak byłam mała lubiłam patrzyć na pałac Królewny Śnieżki i planować, że kiedyś zobaczę go na własne oczy. Teraz udało mi się to dokonać :)
Swoją wycieczkę marzeń rozpoczęłam od Tropical Islands,
która znajdowała się w Niemczech, nieopodal Berlina. Jest to tropikalna wyspa,
oferująca odwiedzającym między innymi kąpiel w Morzu Południowym czy Lagunie Bali,spacer po Lesie Tropikalnym bądź chociażby lot balonem po wyspie, czy
możliwość skorzystania z różnorodnych zjeżdżalni.
Chociaż spędziłam tam cały dzień, to mimo to żałowałam, że musieliśmy jechać dalej. Wolałam zamienić kilka godzin jazdy autobusem na pozostanie nocą na wyspie, wynajęciu namiotu na plaży i podziwianiu oświatlonego Morza Południowego.
Następnym naszym przystankiem było francuskie miasto Reims i jego największy znany zabytek - katedra. Niektóry spierają się, który obiekt jest bardziej okazały, czy ten znajdujący się w Reims czy katedra Notre Dame w Paryżu, jednak na mnie osobiście większe wrażenie zrobiła druga budowla.
Nie mogło się oczywiście obyć bez pomnika Joanny D`Arc, gdyż Francuzi poświęcają swojej patronce wiele uwagi, nazywając na jej część ulice, place, skrzyżowania, czy budując pamiątkowe obeliski i budowle.
Piątek 01.09, godzina 19:22, a ja wraz z siostrą siedziałam już w pociągu do Gdyni. Decyzję podjęłam kilkadziesiąt minut wcześniej i była to spontaniczna akcja, chociaż po części zaplanowana wcześniej. Następnego dnia w Gdańsku mieli rozdawać wejściówki na trening Niemców, więc musiałyśmy zrobić wszystko, by je zdobyć. Już od września czekałyśmy za tym wydarzeniem, jednak po piątkowej relacji w telewizji zwątpiłyśmy, czy uda nam się dostać na stadion. Bilety rozdano w ciągu kilku minut od otwarcia biura na Długim Targu. Pełne zdeterminowania, z małą walizką, kocem i dużym termosem z kawą pojechałyśmy zrealizować swój cel :)
Po pobudce o 3 w nocy, już o 4 wyjeżdżałyśmy z Gdyni w kierunku Gdańska. Deszcz wraz z niską temperaturą, nie ostudził naszego zapału, a jedynie dał nadzieję, że mniej osób ustawi się w kolejce po wejściówki. Dotarłyśmy na miejsce bez większego problemu. Jak podejrzewałyśmy całkiem sporo grono osób już przed 5 czekało na otwarcie drzwi, które miało nastąpić o 9. Miłym plusem był fakt, iż przez cały ten czas nie musiałyśmy stać, a mogłyśmy "wygodnie" siedzieć na krzesłach.
Z każdej strony można było poczuć nerwowe oczekiwanie i niepewność, czy uda się otrzymać upragniony bilet. Sama bardzo chciałam w to wierzyć i mieć świadomość, iż całe poświęcenie nie poszło na marne. Z upływem czasu przybywało coraz więcej osób i ustawiało się w kolejce, która już po niecałej godzinie dwukrotnie się zwiększyła. Było pewne, że niektórzy wrócą do domu z niczym.
Początkowe godziny upłynęły szybko, jednak im bliżej pozostawało do "godziny zero" czas się wydłużał. W międzyczasie udzieliłyśmy krótkiego wywiadu dla telewizji. Jednym z pytań zadanych przez dziennikarza było stwierdzenie, czy warto czekać. Dla prawdziwego fana reprezentacji Niemiec odpowiedz to kwestia oczywista. Gdybym miała możliwość przeżyć to raz jeszcze, postąpiłabym podobnie. Od kilku lat czekałam za okazją, by móc zobaczyć swoich ulubionych zawodników z bliska, na własne oczy. Wprawdzie we wrześniu na meczu Polska-Niemcy udało mi się to osiągnąć, ale teraz było to coś zupełnie innego. Znalazłabym się bliżej nich i jeśli miałam chociaż cień szansy by to zrealizować, musiałam spróbować.
Punktualnie o godzinie 9:00 zapanowało wśród zgromadzonych osób poruszenie. Otworzono drzwi, a pierwsze osoby mogły cieszyć się z otrzymania wejściówek. Z bijącym sercem czekałam i przesuwałam się z siostrą do przodu. Tak niewiele brakowało, a każdym przebytem krokiem zaczęłam wierzyć, że może się udać. Nadeszła nasza kolej i już po chwili trzymałam w dłoni dwie wejściówki! Było to cudowne uczucie, coś niesamowitego. Odetchnęłam z niewyobrażalną ulgą... Zaczęłam przygotowywać się psychicznie na to, co miało nadejść. Już w poniedziałek zamierzałam pojechać na trening Niemców! :) Nie wiedziałam kiedy taka okazja mogłaby się powtórzyć :)
zdjęcia autorstwa Ż&A
Wejściówki na stadion rozeszły się w ciągu 11-13 minut od otwarcie biura. Zdobycie biletów graniczyło niemal z cudem. Cieszyłam się, że akurat nam się udało i jednocześnie współczułam osobom, którym się nie powiodło. Było warto :)
Ponad trzymiesięczne odliczanie do dnia 8 maja dobiegło końca i po wielu chwilach oczekiwań pojechałam ze znajomymi do Warszawy, by udać się na koncert Foster the people. Czułam ten wyjątkowy klimat i nutkę niepewności już kilka godzin przed rozpoczęciem całego wydarzenia, a z każdym mijanym momentem to wrażenie nasilało się.
Chociaż do początku koncertu zostało jeszcze sporo czasu, trafiłyśmy na długą kolejkę przed klubem Palladium, złożoną z rzeszy fanów, którzy to przyjechali do stolicy z różnych zakątków Polski.
Stanie i czekanie nikogo nie zraziło i może właśnie dlatego gdy przyszedł moment wpuszczania ludzi do środka, momentalnie każdemu przybyły uśpione siły i energia. Będąc w środku mogliśmy tylko oczekiwać aż zespół pojawi się na scenie.
Temperatura na sali sięgała zenitu już przed samym rozpoczęciem koncertu. Ludzie tłoczyli się i przemieszczali, by tylko mieć możliwość znalezienia się pod samą sceną. W chwili gdy zgasły wszystkie światła i Mark, Cubbie i Mark pojawili się przed publicznością, cała sala przywitała ich gromkimi brawami. Od tego momentu było już tylko lepiej.
Fostet the people zagrali wszystkie piosenki z ich debiutanckiej płyty, plus dwa dodatkowe kawałki, których nie umieścili na oficjalnej ścieżce. Nie spodziewałam się, że wywrą na mnie tak wielkie wrażenie. Byłam jak zahipnotyzowana, gdy wsłuchiwałam się w głos wokalisty, patrzyłam na basistę, a następnie zerkałam na szalejącą publiczność. Niczego więcej w tych chwilach nie potrzebowałam.
wszystkie zdjęcia autorstwa Ż&A
Cała sala śpiewała razem z Markiem i skakała w rytm płynącej muzyki. Wszystkich ogarnął nieopisany szał i urok, który rzucił na nas kalifornijski zespół. Nie byłam jeszcze na takim koncercie, w którym publiczność bawiłaby się w taki sposób. Każda minuta spośród 1,5 godzinnego występu z pewnością zostanie zachowana na długo w mojej pamięci.
Jeśli ktoś do tej pory nie był usatysfakcjonowany - a jestem niemal pewna, że taka osoba nie istniała - to samo zakończenie koncertu i zaśpiewany przez nich największy hit Pumped up kicks był idealnym podsumowaniem i kąskiem wartym posłuchania i obejrzenia. W pewnym momencie, ku zdziwieniu wokalisty, publiczność go przekrzyczała, śpiewając wraz z nim słowa ich najpopularniejszej piosenki. Może właśnie dlatego na sam koniec zszedł ze sceny, by znaleźć się bliżej fanów. Dla tych, którzy znajdowali się przy samych barierkach było to z pewnością coś wyjątkowego. Mieli możliwość zobaczyć go z bliska, a nawet dotknąć. Na poniższym znalezionym przeze mnie filmiku jest to idealnie zobrazowane. Sama często wracam do tego wideo, by odtworzyć to raz jeszcze.
Niestety wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Koncert dobiegł końca, a ja byłam tym faktem rozczarowana. Chciałam przeżyć to jeszcze raz. Już teraz jestem pewna, że gdy tylko postanowią wrócić do Polski, to spotkam się z nimi na kolejnym stworzonym przez nich widowisku. Mam nadzieję, że nastąpi to szybko. W końcu Mark stwierdził, że jesteśmy najlepszą publicznością i dodajemy mu energii :)
Na sam koniec chciałabym wspomnieć o nieco mniej przyjemnym fakcie, który w pewnym momencie zasmucił fanów. Małe grono osób czekało pod salą koncertową niemal trzy godziny w niskiej temperaturze na wyjście członków zespołu, jednak bez skutku... Chociaż zdawali sobie z tego sprawę to postanowili opuścić klub bez spotkania się z oczekującymi ludźmi. Można to wytłumaczyć faktem, iż byli zmęczeni i mogli nie chcieć rozgłosu, ale jednak wydaję mi się, że mogli to jakoś pogodzić ze sobą. Osobiście byłam tym zawiedziona, gdyż miałam nadzieję zdobyć ich autograf i zrobić z nimi pamiątkowe zdjęcie.
Pomijając tę małą sytuację był to jeden z najlepszych dni, jakie miałam okazję przeżyć. Fosterzy dali czadu, nie oszczędzając się na scenie. Oczywiście nie obyło się bez tańca wokalisty, nazwanego przeze mnie Foster
dance. To chyba już jego charakterystyczny ruch, którego nie sposób
pomylić z niczym innym :) Chciałabym to powtórzyć :)
Dzisiaj obchodzimy dość interesujący dzień, a mianowicie międzynarodowy dzień tańca. Z tej okazji specjalnie zostałam nieco dłużej w Toruniu, by przekonać się jakie atrakcje zostały przygotowane z myślą o mieszkańcach i przybyłych gościach.
Odkąd zaczęłam studiować, nie widziałam jeszcze tak dużej ilości osób, spacerujących po starówce, czy przyglądających się kolejnym tanecznym występom.
Dla tych, dla których taniec wiele znaczy w życiu, jak i dla początkujących "żółtodziobów" odbyły się warsztaty z różnych stylów tańca, od hip-hopu, po salsę. Wydaję mi się, że niemal każdy swobodnie zdołałby opanować podstawowe kroki i wraz z ochotnikami zatańczyć na scenie w rytm płynącej muzyki. Piękna pogoda dopisywała i aż sama przez kilka dobrych chwil czułam ,jakby nastały już wakacje.
Dzień ten dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, iż w najbliższym czasie muszę zapisać się do szkoły tańca :) Od dawna planuje ten krok, jednak zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Coś czuję, że gdy dojdzie to do skutku, będę miała problem z wybraniem stylu tańca, który chciałabym zacząć się uczyć :)
Wczoraj odbył się w centrum handlowym Plaza pokaz mody, na którym kilka znanych marek prezentowało najnowsze ubrania i dodatki ze swoich kolekcji. Miałam okazję być na nim osobiście - na co praktycznie zdecydowałam się zupełnie przypadkowo w ostatniej chwili - i na własne oczy dostrzec kulisy, jak i sam główny punkt wydarzenia. Oprócz pokazu odbył się casting do agencji Elite Model Look, poszukującej nowych modelek i modeli. Jak udało mi się dowiedzieć było to kolejne i nie ostatnie miejsce, w jakim postanowili się zatrzymać, by odkryć nowe talenty.
Wydarzenie to przyciągnęło całkiem spore grono osób, mniej i bardziej zainteresowanych "całym zamieszaniem". Miłą atrakcją była możliwość stylizacji włosów marki Schwarzkopf i wykonanie profesjonalnego makijażu. Obok takiej szansy nie można było przejść obojętnie :) Chociaż długie kolejki w pierwszej chwili mogły odstraszyć, to mimo to warto było poczekać za efektem końcowym.
Czuję, jakby ostatnie dni chciały mi wynagrodzić wcześniejsze samopoczucie i sytuacje, które mnie dotykały. Kolejne zaskoczenia nie mają końca. Już prawie udało mi się zostawić poprzedni semestr za sobą, by móc skupić się na kolejnym. Wydaję mi się, że nowe zajęcia utwierdziły mnie mocniej w postanowieniu, dotyczącym dalszej przyszłości. Coraz bardziej utożsamiam się z dziennikarstwem. Cieszę się, że na poszczególnych zajęciach odnajduję coś dla siebie, co daje mi inspiracje.
W momencie, gdy dowiedziałam się, że Foster The People przyjeżdżają do Polski, nie mogłam w to uwierzyć. Moja radość nie znała granic i wciąż jestem w tym pozytywnym szoku, powodującym przypływ miłych i przyjemnych odczuć. Już 8 maja pojawią się w warszawskim klubie Palladium i oczywiście nie może mnie tam zabraknąć :) Zdążyłam zamówić bilety na ich koncert, na który wybieram się ze znajomymi. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać za przesyłką, a następnie 78 dni, by móc posłuchać ich na żywo, dostrzec na własne oczy, a po całym wydarzeniu znaleźć się blisko nich i zapamiętać te chwile głęboko w sercu :)
Dzisiaj wróciłam z Empiku z nowym nabytkiem, ich debiutancką płytą. Polecam ją wszystkim zainteresowanym osobom. Naprawdę warto poświęcić kilka minut na przesłuchanie ich utworów, w większości napisanych przez wokalistę zespołu, Marka Fostera :)
Jutro po raz kolejny wybieram się na plan serialu, więc mam nadzieję, że podobnie jak dzisiaj, miło spędzę ten dzień :)