Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 maja 2012

Foster the people in Poland

Ponad trzymiesięczne odliczanie do dnia 8 maja dobiegło końca i po wielu chwilach oczekiwań pojechałam ze znajomymi do Warszawy, by udać się na koncert Foster the people. Czułam ten wyjątkowy klimat i nutkę niepewności już kilka godzin przed rozpoczęciem całego wydarzenia, a z każdym mijanym momentem to wrażenie nasilało się.
Chociaż do początku koncertu zostało jeszcze sporo czasu, trafiłyśmy na długą kolejkę przed klubem Palladium, złożoną z rzeszy fanów, którzy to przyjechali do stolicy z różnych zakątków Polski.


 Stanie i czekanie nikogo nie zraziło i może właśnie dlatego gdy przyszedł moment wpuszczania ludzi do środka, momentalnie każdemu przybyły uśpione siły i energia. Będąc w środku mogliśmy tylko oczekiwać aż zespół pojawi się na scenie.


Temperatura na sali sięgała zenitu już przed samym rozpoczęciem koncertu. Ludzie tłoczyli się i przemieszczali, by tylko mieć możliwość znalezienia się pod samą sceną. W chwili gdy zgasły wszystkie światła i Mark, Cubbie i Mark pojawili się przed publicznością, cała sala przywitała ich gromkimi brawami. Od tego momentu było już tylko lepiej.

Fostet the people zagrali wszystkie piosenki z ich debiutanckiej płyty, plus dwa dodatkowe kawałki, których nie umieścili na oficjalnej ścieżce. Nie spodziewałam się, że wywrą na mnie tak wielkie wrażenie. Byłam jak zahipnotyzowana, gdy wsłuchiwałam się w głos wokalisty, patrzyłam na basistę, a następnie zerkałam na szalejącą publiczność. Niczego więcej w tych chwilach nie potrzebowałam.


wszystkie zdjęcia autorstwa Ż&A


Cała sala śpiewała razem z Markiem i skakała w rytm płynącej muzyki. Wszystkich ogarnął nieopisany szał i urok, który rzucił na nas kalifornijski zespół. Nie byłam jeszcze na takim koncercie, w którym publiczność bawiłaby się w taki sposób. Każda minuta spośród 1,5 godzinnego występu z pewnością zostanie zachowana na długo w mojej pamięci.

Jeśli ktoś do tej pory nie był usatysfakcjonowany - a jestem niemal pewna, że taka osoba nie istniała - to samo zakończenie koncertu i zaśpiewany przez nich największy hit Pumped up kicks był idealnym podsumowaniem i kąskiem wartym posłuchania i obejrzenia. W pewnym momencie, ku zdziwieniu wokalisty, publiczność go przekrzyczała, śpiewając wraz z nim słowa ich najpopularniejszej piosenki. Może właśnie dlatego na sam koniec zszedł ze sceny, by znaleźć się bliżej fanów. Dla tych, którzy znajdowali się przy samych barierkach było to z pewnością coś wyjątkowego. Mieli możliwość zobaczyć go z bliska, a nawet dotknąć. Na poniższym znalezionym przeze mnie filmiku jest to idealnie zobrazowane.  Sama często wracam do tego wideo, by odtworzyć to raz jeszcze.


Niestety wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Koncert dobiegł końca, a ja byłam tym faktem rozczarowana. Chciałam przeżyć to jeszcze raz. Już teraz jestem pewna, że gdy tylko postanowią wrócić do Polski, to spotkam się z nimi na kolejnym stworzonym przez nich widowisku. Mam nadzieję, że nastąpi to szybko. W końcu Mark stwierdził, że jesteśmy najlepszą publicznością i dodajemy mu energii :)

Na sam koniec chciałabym wspomnieć o nieco mniej przyjemnym fakcie, który w pewnym momencie zasmucił fanów. Małe grono osób czekało pod salą koncertową niemal trzy godziny w niskiej temperaturze na wyjście członków zespołu, jednak bez skutku... Chociaż zdawali sobie z tego sprawę to postanowili opuścić klub bez spotkania się z oczekującymi ludźmi. Można to wytłumaczyć faktem, iż byli zmęczeni i mogli nie chcieć rozgłosu, ale jednak wydaję mi się, że mogli to jakoś pogodzić ze sobą. Osobiście byłam tym zawiedziona, gdyż miałam nadzieję zdobyć ich autograf i zrobić z nimi pamiątkowe zdjęcie. 

Pomijając tę małą sytuację był to jeden z najlepszych dni, jakie miałam okazję przeżyć. Fosterzy dali czadu, nie oszczędzając się na scenie. Oczywiście nie obyło się bez tańca wokalisty, nazwanego przeze mnie Foster dance. To chyba już jego charakterystyczny ruch, którego nie sposób pomylić z niczym innym :) Chciałabym to powtórzyć :)